Wielkie Dyktando Kopra
Pełznąc po różowych marmurowych schodkach, Joachim zaczął żałować swojego przebudzenia. Przybył w końcu na przystanek autobusowy, na którym przebierał przemarzniętymi nóżkami, zarzucając Miejskiemu Przedsiębiorstwu Komunikacyjnemu spóźnienie. Kiedy na horyzoncie wreszcie ukazał się upragniony autobus, z trzewi chłopca wydobył się okrzyk wzruszenia. Wciąż nie wierzył, że uda mu się zdążyć na pierwszą lekcję, ale przecież opuszczenie historii nie było aż tak zatrważające, jak spóźnienie na fizykę prowadzoną przez postrach liceum - profesora Wrońskiego. Przerażający, wzbudzający ciche kwilenie strachu wśród nieznających zasad dynamiki Newtona głąbów, nauczyciel nigdy nie wybaczyłby nawet ćwierćsekundowego spóźnienia. Kiedy tylko drzwi pojazdu otworzyły się, wzruszony uczeń zajął miejsce obok uprzejmego Francuza, zaciekle otrząsającego swój beret z okruszków żulika.
Pojazd przejechał Zachodnią, trzeszcząc starą osią. W głowie żaka wciąż roiły się bojaźliwe myśli o przerażającej, ciemnobrązowej brodzie belfra. Pojazd dotarł w końcu na ulicę Więckowskiego i nasz uczeń puścił się pędem, przeskakując nad żółtawymi kałużami. Pędził jak strzała - prędkim truchtem. Nie minęła chwila, a Joachim już przekraczał dębowe drzwi liceum. W powietrzu brzmiał dźwięczny brzęk dzwonka - chłopiec wrzasnął w panice, w myślach już przygotowując się na lanie od zacietrzewionego nauczyciela. Drałując na Olimp, przeskakiwał po trzy schody, nie reagując na pozdrowienia przyjaciół. W końcu przestąpił próg sali 44, gdzie, dysząc ciężko, osunął się na niebieskie krzesło. Dopiero wtedy zauważył, że panuje tam podejrzanie swobodna atmosfera. Jego druh, Bożydar, ofiarował mu z powrotem skuwkę od pióra, którą pożyczył poprzedniego dnia. Przy okazji wykrzyknął: ,,Można by pomyśleć, że przebiegłeś całą drogę do szkoły! Nieraz zdarzało ci się być trochę nieobecnym, ale zauważyłeś chyba, że przez następne dwa i pół miesiąca Wrońskiego nie będzie w szkole?”